UCIECZKA SZCZURA
I
UCIECZKA SZCZURA
Wbijał w nią to swoje niebieskie spojrzenie. Bolało. Sadystycznym
odruchem, zupełnie nie pasującym do jego dziecinnej postury,
rozrywał ją na części pierwsze. Chciał widzieć jej cierpienie.
Nie był już dwunastoletnim szkrabem z nosem upstrzonym piegami.
Stał się Złym.
- Pomógłbyś mi pakować te walizy smerfie- Próbowała żartować
przez łzy. Widział jak wypełniają jej zielone źrenice. Niech
ryczy, niech szlocha, niech poczuje jego osamotnienie!!!
A najlepiej niech już wreszcie wyleci!!!
Niczego nie pragnął bardziej, jak oglądania jej znikającego
cienia!
Dzieliła ich ciągle niedomknięta walizka. Stał w progu pokoju,
obserwując, jak się miota.
Nie miał pojęcia ile ma lat, a przecież powinien to wiedzieć.
Wygolona głowa zatknięta na szczupłej szyi, okręcała się teraz
niczym bączek, w poszukiwaniu kolejnych szpargałów.
Ile ona może mieć lat, ta moja matka i już nie matka???
Usiadła, a właściwie wyłożyła ten swój chudy korpus na tym
paskudnym sprzęcie, w który wpakowała swój skromny dobytek.
Ciągle patrzył jak się miota.
Tu bilet… Nie to nie był bilet. Nerwowym ruchem rozpinała
przeogromną czerwoną portmonetkę. Wyrzucała te szparagi, tak, jak
jego ze swojego życia.
Uciekała, jak szczur z tonącego okrętu, zostawiając go z
dziadkami.
- Może wreszcie usiądziecie do śniadania???!!!- Z kuchni
pokrzykiwał dziadek. W powietrzu pękały skorupy powietrza, pod
naporem wystrzelonych w górę kilku słów, tworzących nic nie
znaczące pytanie. Wszystko tutaj grało na nutę wojny. Ściany
rozłaziły się, niczym plastelina pod parzącym ogniem
niezrozumienia. Przecież tego nie chciał…
Nie chciał jej długów, wyprowadzki, nie chciał tutaj zostawać…
Dlaczego mu to robiła. Wytrwał przy niej tyle już lat. Najchętniej
pierdyknąłby drzwiami i uciekłby do ojca. Oczy szczypały tak
nieznośnie. No przecież nie rozryczy się teraz jak baba…
Czuł się niczym stary dziad, a miał dopiero dwanaście lat…
Nie chciał z nią lecieć do tego Londynu. Zresztą nawet go o to
nie spytała. Po co…
- Rusz się Jacek do stołu. Trzeba coś zjeść, zanim mamę
odprawimy- Babcia i ten jej balsamiczny głos pojawiły się całkiem
w porę. To był ten moment, w którym zapragnął wyskoczyć, przez
balkon i szybko uciec do ojca. Gdyby nie to, że nie miał pewności,
czy ten go chce????
Zaczynał żałować, że to nie ten czas o którym mówił, jakiś
zniewieściały wróżbita ze srebrem wylanym na tłustych paluchach.
Gdyby była wojna umarliby wszyscy czworo w tym pomieszczeniu, ciągle
nie skazanym na zagładę.
- Marcin nie dzwonił?- Słyszał niepewność w jej głosie. Może
nie przyjedzie po nią. Wytrzyma w tej biedzie, z ciągłym
utyskiwaniem dziadka, żeby tylko była z nim tutaj…
- Zaraz przyjadą z Marysią i Frankiem. Wiesz jaki jest Franek?-
Słyszał w jej głosie czające się uspokojenie. Babcia powinna być
saperem. Strach przykrywała spokojem.
- Nic nowego. Im się nigdzie nie śpieszy!!- Dziadek, tak z jego
siłą rażenia, wszyscy domownicy skazani byli na ciągły lęk
przed utratą kończyn. Cisza obijała się o zielone ściany salonu…
Bardzo poruszające opowiadanie.
OdpowiedzUsuńDobrze napisane. Przeczytałam "jednym tchem" jeśli można to tak określić.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)